Dawniejsze prowincyonalne teatra nasze, przybierały sobie częstokroć za godło, wypisywane na kortynie, owe przysłowie łacińskie: Ridendo castigat mores — to jest, że śmiech obyczaje poprawia…

Nie wchodzimy w to, o ile publiczność wierzyła, a aktorowie odpowiadali temu niby zadaniu przedstawień scenicznych. Pozostał jednakże fakt, że teatra prowincyonalne utrzymywały się z rozmaitem powodzeniem, od dawnego czasu — że znajdowały częstokroć możnych opiekunów, lub poparcie ogółu, i że stosunkowo doszły do pewnego stopnia rozwoju.

Zwracając się zaś do pomienionej maksymy, trudno jest dziś zgodzić się nie tylko na stosowność użycia jej za godło teatru, ale nawet na samą jej prawdziwość.

Zadaniem teatru, czyli sztuki scenicznej w ogóle, nie jest tak jednostronne, żeby mu Śmiech, ów bicz starożytnego satyra, wystarczał. Przeważa tu druga, poważniejsza strona sztuki, to jest strona dramatyczna. Przytem sama komika, coraz mniej zależy na rozśmieszeniu i wyszydzeniu śmieszności i błędów — a celem jej, staje się odwzorowanie życia potocznego takiem, jakiem jest w istocie. Oczywiście więc, że wspomniane przysłowie, o tronowaniu śmiechu na teatrze, nieokreśla wcale rzeczy. Równie niewłaściwym jest przypuszczać, żeby teatr bezpośrednio wpływał, lub mógł wpływać, na poprawienie obyczajów — czy drogą śmiechu, czy tych wpływów, jakie wywiera dramat, lub tragedya. Autorowie dramatyczni mogą i powinni mieć na celu moralne podniesienie czytelników i widzów; ale nie idzie zatem, żeby teatr miał być szkołą obyczajności i moralności, gdy zadaniem jego właściwem jest rozbudzenie smaku i uczucia piękna. Piękno jest kształtem zmysłowym wzniosłości umysłowej i moralnej, — każdy więc utwór sceniczny, musi łączyć w sobie te pierwiastki, lecz cechy te są tylko częścią jego składową. — Celem zaś głównym — Piękno.

Charakter ten czysto estetyczny przedstawień teatralnych, stanowi całą ich trudność w wykonaniu. Zalety piśmiennicze utworu, i najwyborniejsza gra aktorów, spełzną na niczem, jeżeli zewnętrzne otoczenie, składające się ze strojów, dekoracyi i oświetlenia, nie przyjdzie w pomoc.

Okoliczność ta, wskazuje tym dotykalniej, że istota teatru, nie zależy na nauczaniu ale na działaniu, przez pośrednictwo zmysłów, na rozbudzenie i kształcenie uczucia piękna. Nauczanie polegające na prostym wykładzie prawd, obchodzi się bez tych przypraw zewnętrznych. Na katedrze Akademickiej, równie jak na ławicy szkółki wiejskiej, dość jest treściwego słowa, żeby zająć i zadowolnić słuchaczy — którzy czekają tylko na słowo, na naukę, na wewnętrzny pokarm duchowy. Artysta dramatyczny przeciwnie, ożywia tylko słowem obraz na którego tle występuje.

Niedziw więc, że wymagania teatru wzrastają ciągle, w miarę rozwoju poczucia Piękna i prawdy Piękna. Wszystko tu niemal zawisło od sztuki złudzenia zmysłów, przez odwzorowanie prawdy— a im uczucie piękna bardziej się upowszechnia, tem coraz jest trudniej złudzenie to wywołać. Ztąd też teatry prowincyonalne znajdują się pospolicie w położeniu dość drażliwem—nie mogąc, przez brak materyalnych i technicznych środków, podnieść swoich widowisk do zaspokojenia jakkolwiek, choćby bardziej ograniczonych wymagań. Nigdzie może ostateczności nie stykają się z sobą w sposób tak rażący, jak w teatrze — przywodząc o szwank poczucie piękna. Zmięty łachman, zamiast szaty strojnej — zbladły niezdarny malunek, zamiast perspektywy pięknej okolicy— że już nie powiemy, głos ochrypły i mniej przystojne ruchy — tam gdzie czekamy typów wzniosłości i piękna—zmieniają najpatetyczniejsze sceny w karykaturę i parodję — kompromitują wzajemnie widzów i aktorów. Stopniowe jednak rozwijanie się teatrów prowincyonalnych, jest niejako skazówką estetycznego kształcenia się ogółu, wpośród którego wzrosły, i w tym celu przedsięwziąłem przegląd niniejszy. Nie sądźmy jednak za surowo, jeżeli widzimy niekiedy miejscową scenę zaniedbaną i opuszczoną. Teatr niemniej jak inne gałęzie sztuki, oprócz innych sprzyjających okoliczności, potrzebuje pewnego stopnia zamożności ogólnej. Bardzo więc naturalnie że nadobne musi ustąpić przed koniecznem, gdy bogactwo narodowe skutkiem zwykłego falowania się rzeczy ziemskich, narażone bywa na kryzys czasowy.

*        *        *

Pierwszym założycielem teatru w Żytomierzu był niejaki Łotocki, jeszcze w roku 1808.— Przedstawienia odbywały się w domu prywatnym. Musiała to być jednak trupa wędrowna i małego znaczenia — o której żadnych nie zostało śladów.

Po Łotockim zajął ten sam dom, pod teatr stały Antoni Żmijowski, zanim przed r. 1815 wzniesioną została obszerna drewniana budowa, przy ul. Berdyczowską zwanej, wydzierżawiona przez magistrat miejski pod teatr i umyślnie na ten cel urządzona.

Żmijowski, którego za pierwszego założyciela sceny Żytomierskiej uważać trzeba, był początkowo kassyerem przy Bogusławskim i uczestniczyć musiał niekiedy w rolach podrzędnych. Przybył tu z Tulczyna (na Podolu), gdzie przy dworze Szczęsnego Potockiego był do tego czasu dyrektorem pałacowego teatru, i przy wyjeździe dostał w darze bogatą garderobę teatralną.

Oprócz dzieł Bogusławskiego i Zabłockiego, weszły później w repertuar Żmijowskiego: Barbara Felińskiego, Powrót z niewoli tureckiej, jako też niektóre przekłady z Szekspira — i inne oryginalne i tłómaczone dzieła dramatyczne. Przytem w r. 1829 sformowała się na niewielką skalę opera. Niemniej sam Żmijowski, mając niepospolitą pretensyę do autorstwa, dawał na scenie utwory własne, odznaczające się niekiedy rażącą oryginalnością, czy raczej dziwactwem. W rodzaju Melodramy pod tytułem EOO (jeden z koni słońca oznaczający wschód) przepływało przez scenę jakieś straszydło mające zapewne wystawiać tego rumaka słonecznego, a którego widzowie brali za rybę. W innej sztuce zatytułowanej: Czarownica z Wisły smok znowu miał swoją rolę. Zapytywany coby miały oznaczać podobne potwory, odpowiadał tajemniczo że są to Allegorye! Niepomijamy tych szczegółów, jako charakteryzujących, czas swój i ludzi. Lepiej mu się udały późniejsze próbki dramatyczne, jako to: Czaty na Upiora — Czumak—Czarodziej, Szkoda fryzury i Malarz od biedy, czyli Obrazy Obrazów. Interes tej ostatniej sztuczki (którą widziałem jeszcze na scenie tutejszej w roku 1835) zależał na dość udatnem grupowaniu żywych obrazów, treści historycznej —najwięcej podług sztychów, umieszczanych przy śpiewach Niemcewicza.

Żmijowski, korzystając z darów wymowy i pamięci, miał być biegłym artystą. Przez długi czas, teatr pod jego dyrekcyą, w kwitnącym był stanie, a miarą dobrego powodzenia może służyć to, że do roku 1829, artyści pobierali pensyą stałą — co jak wiadomo rzadko może się dziać na prowincyi. W towarzystwie jego odznaczali się głównie: Podgrabińscy, Montwianiec, panny Kolbówny, Milewscy z córicą, Niedzielski — który później przeszedł na scenę Krakowską, i wielu innych. Pod koniec jednak, okoliczności zewnętrzne, i wiek dyrektora, spowodowały stopniowy upadek teatru. — Jakoż wkrótce Żmijowski, opuszczony przez wszystkich niemal artystów, umarł przygnieciony niedostatkiem w roku 1833.

*        *        *

Po śmierci Żmijowskiego, nie mogąc urządzić przedstawień stałych, najmował teatr od spektaklu przedsiębierca wędrownej trupy Moszyński. Żadnych szczegółów z tego czasu pozostać nie mogło—oprócz że w towarzystwie Moszyńskiego, rozpoczął swój zawód Seweryn Józefowicz (Czyżewski), który później wiele się zasłużył scenie tutejszej. Po Moszyńskim, objął stałą niby dyrekcyę Szytler, z dawniejszej trupy Żmijowskiego, i przedłużał ją do r. 1837. Nieliczna i nieuorganizowana trupa, przy szczupłych środkach dyrektora, i straszliwej pustce jaka wówczas panowała w mieście, nie mogły zapewnić teatrowi, jakiegokolwiek powodzenia.

*        *        *

Z niewiele większem powodzeniem dzierżawił przez to trzechlecie teatr Żytomierski, były dyrektor teatru Kamienieckiego Malinowski, pomimo że repertuar jego składał się po większej części ze sztuk dramatycznych Aleksandra Fredry. Próbował poprawić swoje interesa corocznemi wycieczkami do Dubna, na kontrakty, lecz i tam spotykał tak boleśne zawody, że w r. 1889, wrócił kryjomo do Żytomierza, zostawiwszy w Dubnie zadłużonych towarzyszy. Poróżniony przez to ze swymi kolegami, z powodu zbliżających się sejmików szlacheckich, Malinowski, jako dzierżawca teatru, sprowadził z Kijowa Rykanowskiego, z trupą rossyjską — która przez ten czas, naprzemian z dawniejszem towarzystwem, w oddzielnych występowała spektaklach. Po wyborach, Rykanowski, z trupą swoją, wrócił do Kijowa, a Malinowski w r. 1840 ustąpił z dzierżawy i wyjechał napowrót do Kamieńca, gdzie wkrótce umarł. W tym okresie, zasługuje na wspomnienie, uzdolniony komik Maj, który znany tu za poprzedniczej dyrekcyi ożywiał w liczbie innych towarzystwo Malinowskiego.

TEATR W ŻYTOMIERZU, ILUSTRACJA Z TYGODNIKA POWSZECHNEGO Nr 43 z 1881 r.

Zawód dramatyczny Malinowskiego, wiąże się bardziej z przejściami prowincyonalnego teatru w Kamieńcu, który zostawał pod jego dyrekcyą od r. 1819 do 1837. Różnego doświadczał on tam powodzenia, — i częstokroć w braku aktorów, których swemi nadużyciami odstraszał, musiał zamykać teatrzyk i zostawał przy honorowym tytule dyrektora. W takich razach, Żytomierz dostarczał mu zwykle uzdolnionych artystów, szczególniej po wspomnianych wyżej niepowodzeniach Żmijowskiego. Korzystał przytem z nie- praktykowanie niskiej opłaty za teatr, wynoszącej rocznie zaledwie dwieście złotych. Dopiero w r. 1837 cukiernik jakiś podniósł tę opłatę, do kilku tysięcy złotych, i przywoławszy na Dyrektora Szytlera, spowodował przyjazd Malinowskiego na jego miejsce do Żytomierza. Malinowski, pisał małe sztuczki dramatyczne, i zostawił mnóstwo rękopismów, bardzo podrzędnej wartości, jako to: Różne wiersze i wyjątki z listów — Uwagi nad trzecim tomem „Obrazu Myśli” Bochwica — i długa rozprawa „O modłach i Obłudzie” wymierzona przeciw duchowieństwu — z powodu że kaznodzieja Kamieniecki Zembrzycki, missyonarz, powstawał z Ambony w r. 1828 przeciw aktorom i przedstawieniom teatralnym. Oprócz tej polemiki pseudo-literackiej, Malinowski występował przeciw duchowieństwu Kamienieckiemu w licznych petycyach podanych do ówczesnego biskupa Kamienieckiego Mackiewicza, Metropolity Cieciszowskiego i Ministra Oświecenia.

*        *        *

Po powrocie Malinowskiego do Kamieńca w r. 1840 objęła dyrekcyę teatru Paulina Zielińska, i dźwigała ją przez kilkanaście lat następnych, — wśród heroicznych niemal wysileń. Pod koniec jednak, a mianowicie w r. 1850 i 1851 do teatru bardziej uczęszczano a niekiedy był on nawet przepełniony. Do repertuaru, oprócz dawnych już Fredry dzieł, przybyły utwory sceniczne Korzeniowskiego. Pomnożone środki, pozwoliły zdobyć się na lepsze kostiumy i dekoracye, a zarazem ożył humor aktorów. Towarzystwo ówczesne p. Zielińskiej składające się po większój części z familijnego jej kółka, zasługiwało ze wszech miar na to powodzenie — a niektórzy artyści, obszerniejszej może godni byli widowni.

Rzućmy najprzód słów kilka dobrej pamięci zmarłemu Sewerynowi Czyżewskiemu, znanemu pod imieniem Józefowicza.—Urodź, w gub. Wołyńskiej, w powiecie Włodzimirskim, z rodziców dość dostatnich, przeszedł szkoły w Łucku, — a po odbytej nieszczęsnej próbie wojaczki, przyłączył się w r. 1833 do trupy Moszyńskiego.— Przeszedłszy później pod dyrekcyę Malinowskiego i przybywszy z nim do Żytomierza, został do końca życia na scenie tutejszej. Chociaż nie przeszedł szkoły dramatycznej i odbył jedną tylko podróż do Warszawy, wsparty jednak radami Malinowskiego, wykształcił sam siebie na prawdziwego artystę ciągłą sumienną pracą i pełnem zapału zamiłowaniem sztuki. Pomimo szczupłych środków dyrekcyi, nie zostającej w jego ręku, on jej nadawał cechę i życie. Usiłował też unikać wszelkich anachronizmów w kostiumach i dekoracyach; jakoż wiele o tej rzeczy czytał, i wedle możności zastosowywał na scenie. Pod jego przewodnictwem w roku 1850 i 1851 mieliśmy dawane żywe obrazy z Pamiętników Paska (z albumu Wilczyńskiego) a wykonanie ich, wchodząc w szczupłość ówczesnej sceny, i brak innych środków, nie zostawiało nic do życzenia. Charaktery silne, wzniosłe, ekzekwował najlepiej, a w rolach starych kontuszowców, bywał nieporównany — do czego mu pomogła męzka budowa ciała, szlachetność rysów twarzy i głos dźwięczny. Choroba nagła pozbawiła go życia w sile wieku; w r. 1853 podczas pobytu w Berdyczowie, osierocił drobną dziatwę, zmarłą wkrótce po nim jedno po drugim. — Współcześnie, ktoś z mieszkańców Żytomierza , wystąpił w Dzienniku Warszawskim z nekrologiem Czyżewskiego , nieodpowiednim talentowi i zasługom zmarłego artysty. Smutno to zaiste, wysilić życie całe na piastowanie umiłowanego przedmiotu, i widzieć niedokończone cele swoje — jedynie może dla tego, że los kazał nam wypalić lampę naszą ofiarną, na jednym z niższych stopni ołtarza Sztuki! Nagradzając tę krzywdę losu, i szanując prawdziwy talent, rozwijany pracą sumienną, powtarzamy podzwonne nad nieznaną mogiłą artysty!… Widziałem bilety prenumeracyjne, zapowiadające edycyę pośmiertną pism dramatycznych Czyżewskiego (Józefowicza) złożonych z tłómaczeń kilku poważniejszych dzieł francuskich i niemieckich — lecz wydanie to nie doszło do skutku.

*        *        *

Z innych artystów, zasługujących na wspomnienie, z towarzystwa p. Zielińskiej, niepodobna pominąć Józefa Łukaszewicza, który rozpocząwszy swój zawód w Wilnie, jeszcze w roku 1823 pod dyrekcyą Kamińskiego i Milewskiego i występując w różnych czasach w Kijowie i w Kamieńcu, przetrwał na scenie tutejszej do r. 1854. Sumienność wykonania, cechowała zawsze grę Łukaszewicza — a role starych ojców naiwnych bogaczy lub obłąkanych, oddawał wybornie. Wolski i Jankowski celowali jako komicy — a ostatni układał niekiedy krótkie farsy komiczne, własnego pomysłu, wcale udatne i zajmujące.Reszta członków towarzystwa jako to: Piekarski, Pokrasa, Rozwadowski, Łoziński, Słobodziński, Radel, Zelingier, Czechowicz, i inni wywiązywali się równie korzystnie, w odpowiednich sobie rolach, a op. Czechowiczu, pozostałym dłużej na scenie tutejszej, przyjdzie mi jeszcze wspomnieć dłużej na właściwem miejscu.

Towarzystwo p. Zielińskiej tak obfitujące w mężczyzn traciło wiele, szczególniej w ostatnich czasach, przez brak młodych artystek. Rozwodowska (później Płońska) i panna Julia Riwoli, ledwie przejazdem nawiedzały scenę tutejszą. Oprócz córek p. Zielińskiej, pp. Józefowieczowej, Łukaszewiczowej i Heleny Zielińskiej (później Fabiańskiej) urósł ej z ról dziecinnych, na niepospolitą artystkę, nie było żadnej prawie. Teatr zaś bez młodych i ładnych kobiet jest jak ogród bez kwiatów. W rolach zaś poważnych matron, starych kokietek, i w ogóle wiekowych kobiet, występowała sama p. Zielińska, niepozostawiając nic do życzenia.

Podczas dyrekcyi p. Zielińskiej raz jeszcze w r. 1841 przyjeżdżał ze swoją trupą Rykanowski z Kijowa— lecz nie mając żadnego powodzenia, odjechał z niczem. W kilka lat później nawiedził Żytomierz p. Szmidkof ze swojem towarzystwem, którego nerwem sympatycznym była panna Ewelina Szmidkof. — Przejazd pana Szmidkof przez nasze prowinсye, a szczególniej czasowy jego pobyt w Kamieńcu i w Kijowie — dostarczył niemało materyałów do anegdotycznej historyi miejscowej. Ciekawych odsyłamy do humorystycznego przypisku pana Benedykta Dołęgi, do poważniejszej treści listów p. Alberta Gryfa umieszczonych w zbiorowej książce, wydanej w r. 1846 przez pana Zenona Fisza w Petersburgu, pod tyt. „Gwiazda“. Żytomierz spokojniej wytrzymał tę artystyczną wycieczkę. Nie byłem na tych przedstawieniach. Sądzę jednak, że opery takie jak Cyrulik Sewilski, Norma, Fra-Diavolo, Fenella i inne, stanowiące repertuar p. Szmidkof, bez należytych dekoracyi, chórów, i przy akompaniamencie czterech nieszczególnych muzykantów — mogły mieć powodzenie, tylko przy niepospolitej wrażliwości i bogactwie wyobraźni słuchaczy. Chociaż zkądinąd, nieobycie się z wytwornością scen większych, czyni publiczność prowincyonalną bardziej wyrozumiałą na usterki, mniej urządzonych przedstawień — i daje zadawalniać się tem co jest. Wstrzymajmy jednak uśmiech ironji — i bądźmy równie wyrozumiali. Po tych szczeblach rozwija się u ogółu poczucie piękna. Zwraca raczej uwagę łatwość wrażeń, uzupełniająca siłą wyobraźni niedokładność widowisk, bez pomocy złudzeń zewnętrznych. — W ostatnich latach, przybył tu p. Moritz z niewielkim ale dobrze urządzonym baletem. Dwaj jego synowie, panna Szczepańska, Klimkowska i Stankiewicz — mile zajmowali publiczność ustępami z baletów lub oddzielnemi tańcami, naprzemian z dramatycznemi przedstawieniami towarzystwa p. Zielińskiej.

Lecz budowa teatralna rujnując się coraz bardziej, poczęła w końcu odstraszać publiczność — a śmierć Józefowicza, zadała ostatni cios dyrekcyi p. Zielińskiej, która w połowie 1854 roku wyjechała do Berdyczowa, gdzie przez czas jeszcze niejaki utrzymywała mały teatrzyk.

*        *        *

Po wyjeździe p. Zielińskiej, jeden z jej trupy pan Piekarski, urządził mały teatrzyk w domu prywatnym i z niewielkim towarzystwem, jakie mógł około siebie zgromadzić, reprezentował scenę tutejszą blizko roku. W tym czasie zniesiono dawny teatr drewniany, grożący zawaleniem i były ówczesny gubernator jenerał Sinielnikow z dobrowolnych składek okolicznych obywateli, począł wznosić murowany gmach teatralny, w najpiękniejszej stronie miasta, zwanej od blizkości klasztoru Sióstr Miłosierdzia Placem Panieńskim. Gmach ten niezalecający się zewnątrz pięknością architektury, dość jest obszerny — i urządzony wewnątrz bardzo przystojnie. Obok zaś wcale przestronnej sceny, trzech piąter lóż i paradyzu — mieści w sobie znaczną ilość pomieszkań dla artystów.

*        *        *

Po otworzeniu teatru w r. 1855 w gmachu nowym, porządek przedstawień został zmieniony i obok dramatu polskiego stanął wodewil rossyjski. Z początku honorowym dyrektorem sceny był hr. Keller, były wice-gubernator Wołyński. Przewodniczyli zaś scenie, pierwej p. Raszowski a potem Szajerowicz. Oprócz zaś pp. Raszowskich i Szajerowiczów, składali towarzystwo: Fabiańska, Fedecki, Klimkowska, Lutostański i inni.

Następnie honorowa dyrekeya przeszła do marszałka gubernialnego Mikulicza — p. Józefa Kraszewskiego i p. Leona Lipkowskiego. W istocie zaś, czynny brali udział tylko dwaj ostatni — to jest J. I. Kraszewski dawał baczenie na stronę artystyczną przedstawień,— a p. Lipkowski opiekował się wydziałem ekonomicznym dyrekcyi. Jakoż kassa p. Lipkowskiego zawsze była otwartą w razie potrzeby, — bez czego dyrekcya znalazłaby się niejednokrotnie w przykrem położeniu. W tym względzie p. Lipkowski zastępował bezwątpienia cały ogół, nie bez pewnej ryzyki i strat, jak się to zwykle zdarza przy rachunkach podobnego rodzaju. Szlachta zaś, oprócz opłaconej znacznej summy długów przy objęciu teatru, składała corocznie z kassy ogólnej za wiedzą zwierzchności miejscowej, około dwudziestu tysięcy złotych jako subsidium dla teatru.

Opieka ta i łożone środki odwdzięczyły się postawieniem sceny tutejszej, na stopie wyższej od zwykłych prowincyonalnych. — Pp. Sobkiewicz, zasłużony profesor rysunków i malarstwa, i pan Radziewicz utalentowany artysta, bawiący obecnie za granicą, dostarczyli dobrych dekoracyi,— pomnożyła się biblioteka i garderoba — a dobór artystów i artystek pozwalał rozszerzyć repertuar.

W tym czasie, przybyli pp. Miłaszewscy—i p. Miłaszewski objął naczelnictwo sceny. Oprócz zaś pp. Szajerowiczów i Lutostańskiego pozostałych z poprzedniej trupy, przybyli na nowo: pp. Czechowicz z żoną i synem, Stopelle z żoną, panna Bellejewska, Benda, Soroczyński, Pamse, panna Zwierona i inni.

Niepodobna mi choć w kilku słowach, nie wspomnieć o kilku artystach i artystkach, bardziej zasłużonych scenie tutejszej.

Jakób Czechowicz, dawniej znany tutejszej publiczności, artysta sumienny i pracowity, naginał się z dziwną łatwością do potrzeb prowincyonalnej sceny. Widzieliśmy go nieraz występującego podczas jednego spektaklu, w dwóch lub trzech rolach od siebie odmiennych, i z każdej wywiązał się należycie bez znużenia i lekceważenia. Celował jednak w rolach ojców.

Pan Leon Szajerowicz, uczeń niegdyś dramatycznej szkoły Warszawskiej, rozpoczął swój zawód jeszcze w r. 1843 na scenie Lubelskiej. Równie szczęśliwy w rolach charakterystycznych a szczególniej w tych ostatnich przy przedstawieniu charakterów namiętnych i ognistych. Niemniej też odznaczał się w rolach kontuszowych. Oprócz zaś praktyki dramatycznej na scenie, mógłby z dobrym powodzeniem pisać dla sceny. Pierwszym jego utworem, był obrazek dramatyczny, wydany w Poznaniu pod tytułem „Chłop“ i grany we Lwowie w początku 1862 roku. Po przedstawieniu tej sztuki, korespondent Gazety Polskiej ze Lwowa, powstawał silnie na jej kierunek, nie mogąc nic powiedzieć, przeciw samemu układowi sztuki. Jest to już wielka wygrana dla autora, że potrafił obudzić interes i polemikę, najsmutniej, jeżeli utwór przechodzi niepostrzeżony. Niemniej p. Szajerowicz wypracował i przeprowadził przez cenzurę inny utwór pod tytułem: Słowo i Czyn, komedya w 3 obrazach. Jest to obrazek pełen ruchu, zajęcia, postępowego kierunku i na scenie rozwinąłby się przed widzami,—jak to mówią—jak z płatka…

Mieczysław Stopelle z żoną i panną Bellejewską zajmowali zawsze, szczególniej w wodewillach grą świeżą, udatną i pełną wdzięku. Niemniej, jak panie Gzechowiczowa i Szajerowiczowa jakoteż panny Klimkowska i Zwierona we właściwych sobie rolach służyły do uzupełnienia całości jaką składało ówczesne towarzystwo.

Nakoniec pp. Joanna i Adam Miłaszewscy, obok zalet scenicznych wpływali wiele na obudzenie zajęcia i zamiłowania sceny — i imię ich związało się chlubnie ze wspomnieniem sceny tutejszej. Sam p. Miłaszewski, wyborny był w rolach kontuszowych, a nieustępując w dramatycznych doskonale egzekwował charaktery młodych trzpiotów, jak Gustawa w Ślubach Panieńskich i w komedyach: „Pożycz mi pięć złotych” i t. p. Gra zaś samej p. Miłaszewskiej zawsze pełna wdzięku, mocy i prawdy, nie przestawała być ponętą dla publiczności; a głos jej dźwięczny, swobodny, czysty, był jakby pełną, miarową przygrywką wrażeń jakie obudzała grą swoją—i żaden ton nie mylił natężonej uwagi słuchacza.

*        *        *

W połowie 1859 roku, zarząd szlachty unikając dość wysokich subsydiów na scenę, wydzierżawił teatr na własną rękę p. Adamowi Matuszewskiemu z zapewnieniem rocznej dopłaty, zaledwie kilka tysięcy złotych. P. Miłaszewski objąwszy wyłączny zarząd teatru, odbył podróż do Warszawy w celu powiększenia towarzystwa. Niemniej też zaopatrzył scenę w nowe dekoracye, powiększył garderobę i bibliotekę a przez sprowadzenie nowych lamp przyczynił się wiele do podniesienia przedstawień przez należyte oświetlenie. Nie opuszczając zaś nie z uwagi, coby mogło dowodzić należytego względu na publiczność, nie zaniedbał nawet zaopatrzyć wszystkie wejścia od zimna i przeciągów— od czego nie była wolna pośpiesznie wzniesiona budowa. Wszyscy prawie dawniejsi artyści, oprócz rodziny p. Czechowicza i Bendy zostali na swoich miejscach. Przytem przybyły z Warszawy młode artystki pp. Markowska, Kozłowska i Paradowska — i z Kijowa powiększyli towarzystwo pp. Stupniewski, Konopka, Wodzianowski i inni. Przybyła takoż z Warszawy pani Stysińska, artystka utalentowana i dobrze obeznana ze sceną, lecz ku wielkiemu zawodowi publiczności prędko opuściła towarzystwo.

Miłaszewski. zarządzając teatrem przez półtora roku niespełna, odpowiadał godnie położonemu w nim zaufaniu i nie tylko utrzymał teatr na tej stopie, na jakiej postawiła go dyrekcya szlachty,—ale może nawet urozmaicił przedstawienia.

Podczas swego tu pobytu, p. Miłoszewski odbył w połowie 1860 roku ze swoim towarzystwem wycieczkę artystyczną do miast powiatowych na Wołyniu, Równa i Dubna, gdzie przez możnych właścicieli tych miast był bardzo dobrze przyjęty i gościnnie podejmowany wraz z całą trupą. Po powrocie ożywiony sympatyą ogólną, wziął się z nową energią do rozwijania miejscowej sceny. Lecz okoliczności mniej przewidywane spowodowały zrzeczenie się przez p. Miłaszewskiego dzierżawy teatru i w końcu Listopada 1860 roku oboje opuścili Żytomierz z powszechnym żalem miłośników sceny.

*        *        *

Borkowski były dyrektor ówczesnego Kijowskiego teatru, dzierżawił teatr tutejszy także w przeciągu półtora roku po wyjeździe pp. Miłaszewskich, korzystając z tychże co on subsidiów od szlachty. Pomimo to, że znaczna część dawnego towarzystwa została przy p. Borkowskim — i że oprócz tego przybywali czasowo z Kijowa, niemniej uzdolnieni artyści jak pp. Buczyńscy i inni—powodzenie jednak sceny zruszonej z dawniejszej równowagi, było mniej sympatyczne; chociaż może bardziej korzystne dla dzierżawcy, który opuszczając dyrekcyę zostawił w opłakanym stanie teatr, garderobę i bibliotekę.

*        *        *

Dobrze zasłużeni scenie tutejszej p. Czechowicz z p. Szarajewicz objęli dyrekcyę teatru po p. Borkowskim na tem gorszych warunkach, że szlachta zmniejszyła zapewnione subsidium ledwo do 2000 złotych rocznie. Nowa jednak dyrekcya powiększyła z początku towarzystwo do liczby dwudziestu kilku artystów i artystek, jakoteż zajęła się garderobą i biblioteką. Wysiłki te przynosify tylko przedsiębiercom stratę. Pozostała część artystów rozpaczliwie trzymając się obranego zawodu, narażoną była na ciągłe niepowodzenie. Przedstawienia rzadko opłacały koszta wystawy i oświetlenia. Od końca zaś Lutego 1864 roku, sztuki polskie nie ukazały się więcej na scenie,— która z wyjazdem pp. Miłaszewskich skończyła swój półwiekowy jubileusz bardziej określonego trwania.

DODATEK
O PROWINCYONALNYCH TEATRZYKACH GUB. WOŁYŃSKIEJ

W społeczeństwie naszem jedni może aktorowie składali do ostatnich czasów klassę ruchliwą 1 prawie nieosiedloną. Nie mogąc ostać się na miejscu, przez brak dostatecznych środków utrzymania, w dwóch głównych punktach Żytomierza i w Kamieńcu, skazani byli na ciągłą niemal włóczęgę. Przy stałem nawet zakontraktowaniu jednego z powyższych teatrów, musieli odbywać często wycieczki po okolicznych miastach. Zwykłemi punktami tych wyjazdów były dla Żytomierza: Dubno na Wołyniu, Berdyczów i Humań na Ukrainie i Jarmolińce na Podolu. Dla Kamienieckiego zaś teatru: Chocim, Mohilew nad Dniestrem, Winnica, Nowosielica i inne miasta Podolskie. Spekulacye te jednak po większej części zawodziły, narażając biedaków na tysiączne przykrości. Nierzadko jakiś antreprener, widząc omylone nadzieje, uciekał cichaczem z miejsca gdzie urządził lichy teatrzyk zostawiając swoje towarzystwo na łasce opatrzności. Obrazki tego tułaczego życia, nie są niekiedy bez zajęcia, charakteryzując zarazem czas i miejscowe okoliczności.

Lecz zostały ślady, że oprócz tych trup wędrownych mieliśmy po powiatach miejscowe teatrzyki, mniej więcej stałe, utrzymujące się dłużej na jednem miejscu. Notujemy to co wiemy.

W końcu 1823 roku Milewski z towarzystwem dość licznem, odłączywszy się od Kamieńskiego z którym wspólnie zarządzał dyrekcyą Wileńskiego teatru, urządził stałe przedstawienia w Bównem na Wołyniu, gdzie ks. Lubomirska oddała mu swój pałacowy teatr, pozwoliła muzyki i udzielała bezpłatnie garderoby, światła, wszystkich rekwizytów do teatru i mieszkania dla aktorów.

Po rocznym pobycie w Równem, Milewski przejechał do Ostroga, gdzie znów ks. Jabłonowski wspierał go swoją protekcyą — a ks. Gzetwertyński ofiarował swoją muzykę — i teatr utrzymywał się znowu więcej roku.

W ciągu 1852, 1853 i 1854 roku, p. Słobodziński z Lublina, z trupą nieliczną ale dobrze uorganizowaną, odbywał artystyczną wycieczkę i zatrzymywał się po kilka miesięcy na Wołyniu, w powiatowych miastach, we Włodzimierzu, Lucku, Równem. Krzemieńcu i Dubnie i ztamtąd wyjechał do Kamieńca.

W połowie 1854 roku p. Zielińska po wyjeździe z Żytomierza urządziła stały teatr w Berdyczowie, który pod jej dyrekcyą przetrwał przeszło półtora roku.

Nakoniec w r. 1860 p. Łukaszewicz z towarzystwa p. Zielińskiej założył teatrzyk w Starym Konstantynowie na Wołyniu i tam przeszło roku, dość pomyślnego używał powodzenia.

Lecz zostały ślady, że oprócz tych trup wędrownych mieliśmy po powiatach miejscowe teatrzyki, mniej więcej stałe, utrzymujące się dłużej na jednem miejscu. Notujemy to co wiemy.

W końcu 1823 roku Milewski z towarzystwem dość licznem, odłączywszy się od Kamieńskiego z którym wspólnie zarządzał dyrekcyą Wileńskiego teatru, urządził stałe przedstawienia w Bównem na Wołyniu, gdzie ks. Lubomirska oddała mu swój pałacowy teatr, pozwoliła muzyki i udzielała bezpłatnie garderoby, światła, wszystkich rekwizytów do teatru i mieszkania dla aktorów.

Po rocznym pobycie w Równem, Milewski przejechał do Ostroga, gdzie znów ks. Jabłonowski wspierał go swoją protekcyą — a ks. Gzetwertyński ofiarował swoją muzykę — i teatr utrzymywał się znowu więcej roku.

W ciągu 1852, 1853 i 1854 roku, p. Słobodziński z Lublina, z trupą nieliczną ale dobrze uorganizowaną, odbywał artystyczną wycieczkę i zatrzymywał się po kilka miesięcy na Wołyniu, w powiatowych miastach, we Włodzimierzu, Lucku, Równem. Krzemieńcu i Dubnie i ztamtąd wyjechał do Kamieńca.

W połowie 1854 roku p. Zielińska po wyjeździe z Żytomierza urządziła stały teatr w Berdyczowie, który pod jej dyrekcyą przetrwał przeszło półtora roku.

Nakoniec w r. 1860 p. Łukaszewicz z towarzystwa p. Zielińskiej założył teatrzyk w Starym Konstantynowie na Wołyniu i tam przeszło roku, dość pomyślnego używał powodzenia.

*        *        *

Zebraliśmy te drobne fakta dla odcechowania fizyognomii kraju— przetwarzającej się coraz pod wszechwładną ręką czasu i przeróżnych wpływów zewnętrznych. Przeszłość ma ten urok, że jaką by lubimy spojrzeć na nią przez zasiniony obłok oddalenia — którym okrywa się przed naszem okiem.

Przyszło nam wspomnieć cały szereg drobnych faktów prowincyonalnego życia — które przeminęły niemal niepostrzeżone—i do których w swoim czasie nie przywiązywano żadnego znaczenia — a które jednak miały swój wpływ pośredni. Przyszło nam niemniej wymienić kilka imion nieznanych — a dobrze zasłużonych w szczupłem kółku swojej działalności — które tą drogą doczekają się nąoże umieszczenia choć w przypiskach na kartach historyi naszej sceny.

Jan Prusinowski

Tygodnik Powszechny, Nr 42 – 43, Warszawa, 16 października – 23 października  1881 r.